aaa4 |
Wysłany: Czw 14:30, 13 Lip 2017 Temat postu: time |
|
-Dobra, ludzie, szykowac sie. Za pare minut beda na pozycjach. Jak tylko uslyszymy strzaly, ruszamy - rozkazala Rachel.
Czekali zaledwie siedem minut.
Odglos strzalow dobiegl wytlumiony przez odleglosc, ale i tak rozniosl sie echem po Starym Miescie. Rachel z niewzruszona mina stanela przy drzwiach. Kilka sekund pozniej noc rozbrzmiala tupotem stop i policyjnymi gwizdkami. Rachel wyobrazala sobie, jak okoliczni mieszkancy kula sie w lozkach, cicho pytajac, co sie dzieje.
-Dobra, idziemy.
Bylo ich tylko czworo, wliczajac Harry'ego White'a. Mosze mocno trzymal starca za ramie. Rachel poszla przodem, z pistoletem przycisnietym dyskretnie do uda. Musieli pokonac ponad kilometr przez Dzielnice Zydowska.
Harry goraczkowo myslal. Probowal wypatrzyc jakis znajomy punkt, ale nic mu sie z niczym nie kojarzylo. Byl na Bliskim Wschodzie, to na pewno, ale nie mial pojecia gdzie. Jedyny slad, jaki mial - Mosze pijacy gin - nic mu nie powiedzial. Wtedy dotarlo do niego, ze grupa dowodzi kobieta. Kobieta! Nie w arabskim kraju. Nagle wszystko stalo sie jasne. Jego porywacze sa Zydami! Bez watpienia jakimis izraelskimi ekstremistami.
Powinien byl sie od razu zorientowac. Mosze to zydowskie imie, tak sie nazywal dawny izraelski przywodca.
-Cholera - zaklal Harry pod nosem.
Ale jak to wykorzystac? To jego najlepsza sposobnosc ucieczki, a wciaz nie mial zadnego pomyslu. Muzulmanie czy Zydzi, nie ma to znaczenia, dopoki sa uzbrojeni. Wyczul napiecie grupy i postanowil ich nie opozniac, rozmyslnie zwalniajac tempo. Widzial, ze wszyscy sa w niebezpieczenstwie.
Rachel zesztywniala, kiedy uslyszala grupe biegnacych w ich kierunku mezczyzn. Schowala pistolet za noga w chwili, gdy zza rogu budynku przecznice dalej wypadlo kilkunastu zolnierzy. Kiedy tylko zauwazyli czworke ludzi lamiacych godzine policyjna, poderwali bron, a dwanascie palcow spoczelo na spustach.
-Nie, prosze, zaczekajcie! - zawolala Rachel po hebrajsku. - Jestesmy obywatelami Izraela!
-Co robicie na ulicy? - odkrzyknal wyzszy stopniem zolnierz z bronia wymierzona w jej glowe.
-Niedaleko naszego mieszkania byla strzelanina, moj dziadek sie przestraszyl - improwizowala Rachel, wskazujac Harry'ego. - Zadal, zebysmy natychmiast wyszli. Jest bardzo chory. Stres zle mu robi na serce.
-Natychmiast prosze wracac do domu - rozkazal zolnierz. - Nie wolno panstwu tu byc.
-Wiem, ale nie moglismy go uspokoic. - Sciszyla glos, zeby wzbudzic litosc oficera. - Jego zona, moja babka, zginela w zamachu pod Murem. Od tamtej pory nie jest soba.
Slyszac to, dowodca patrolu opuscil bron, jego zolnierze zrobili to samo. Popatrzyl krytycznie na grupe, uznajac, ze kobieta, dwoch chlopcow ledwie po dwudziestce i starzec wygladajacy, jakby w kazdej chwili mogl umrzec, nie sa zagrozeniem. Radio przy jego pasie zatrzeszczalo, odwracajac jego uwage od Rachel.
-Patrol nawiazal kontakt - powiedzial do swoich ludzi. - Dwoch mezczyzn z bronia automatyczna. Rozdzielili sie. Jeden chyba zmierza w naszym kierunku. - Spojrzal znow na Rachel, ale myslal juz o polowaniu na renegatow. - Prosze zejsc z ulicy najszybciej, jak panstwo zdolacie. Mamy tu dzisiaj w nocy dwoch groznych ludzi.
Harry sluchal tej wymiany zdan i nagle zdal sobie sprawe, ze patrol zamierza sie oddalic. Wpadl na obrzydliwy pomysl. Teraz albo nigdy. Panie, wybacz mi to, co zamierzam zrobic. Nabral tchu.
-Heil Hitlen - wrzasnal najglosniej jak mogl. |
|